Siostry Melosik: mamy głowy pełne pomysłów
Written by Piotr Wojtowicz on 12 października 2023
Na co dzień – jak to zazwyczaj z bliźniętami bywa – bardzo trudno jest odróżnić je od siebie. Jednak na szczęście podczas tej rozmowy w jednej z warszawskich knajpek ta sztuka się udała i dzięki temu możemy przekonać się między innymi, jak Dagmara i Martyna Melosik patrzą na swoją dotychczasową muzyczną drogę. Nie zabrakło także wątków śpiewania na chwałę Boga i świadczenia o Nim w środowisku show-biznesu. Ale to nie koniec. W czwartek 12 października 2023 roku Siostry Melosik zagrają w Czeladzi koncert w ramach Festiwalu Nowej Kultury i zgodziły się opowiedzieć co nieco na temat repertuaru, który przygotują na ten wieczór. Dagmara i Martyna pracują również nad nową płytą. I o tym wszystkim do poczytania poniżej.
Od najmłodszych lat występujcie na scenie. Czy po prostu nie miałyście innego wyjścia? (śmiech)
Dagmara: – Tak, występujemy od najmłodszych lat i chyba nikt wielce nas o zdanie nie pytał (śmiech). Ale nigdy też się przed tym nie buntowałyśmy. Przyznam za to, że nigdy nie lubiłam występów „domowych”. Zawsze mi się wydawało, że goście rodziców, dla których miałyśmy coś zaśpiewać, nudzą się i nie chcą tego słuchać. Dopiero teraz, gdy mam więcej lat, sama widzę jakie to słodkie.
Martyna: – Ja chyba też nigdy nie zbuntowałam się na tyle, żeby przestać to robić. Ten stres był jak widać do udźwignięcia.
Ale te występy nie brały się przecież znikąd, bo rodzina zanurzona jest w muzykę…
M: – Tata zawsze grał na fortepianie, brat i siostra ćwiczyli, bo byli w szkołach muzycznych. My byłyśmy najmłodsze i tą muzyką otoczone cały dzień. Ja do dzisiaj uwielbiam, gdy ktoś zaczyna ćwiczyć. Do tego stopnia, że w mieszkaniu mam pianino elektryczne, choć sama na nim nie gram. W razie, gdyby odwiedził mnie ktoś, kto potrafi, jest to priorytetowy mebel (śmiech).
To czy w planach jest nauka gry na pianinie?
M: – Mam świadomość tego, jak bardzo bym musiała się skupić i jaki to jest nakład pracy. Niestety jestem już na etapie: „Wiem, czego nie wiem” i to nie jest tak, że wystarczy mi poznać parę akordów, tylko będę wiedziała, jakiej potęgi wiedzy o teorii muzyki czy harmonii nie mam. Na razie mnie to blokuje, choć być może to się jeszcze kiedyś odmieni.
Od dłuższego czasu śpiewacie w chórkach z Anią Dąbrowską, od kilku lat funkcjonujecie na scenie jako Siostry Melosik. Jak do tego doszło, że postanowiłyście występować w bliźniaczym duecie?
D: – Występowanie pod własnym szyldem od zawsze było celem, a śpiewanie chórków u Ani to miała być krótka historia. Przedłużyła się trochę, a nawet bardzo – na wiele lat, ale to jest owocna współpraca. Nie tylko ze względu na koncerty, ale i obserwowanie Ani przy pracy i kontakty, które dzięki temu zdobyłyśmy a które nam teraz pomagają. I to jest duży plus. Poza Anią jednak nie przyjmujemy chórkowych propozycji. Siostry Melosik – ten nasz siostrzany duet – to był i jest priorytet.
Jednak sama nazwa – Siostry Melosik – pojawiła się scenicznie trochę później…
M: – Ona pojawiła się późno, bo wcześniej śpiewałyśmy covery, a ich wykonywanie jako Dagmara i Martyna Melosik jest czymś innym niż podpisanie siebie, jakoś już ostatecznie, jako autorek. Dlatego rzeczywiście zaczęłyśmy wypuszczać swoje rzeczy jako Siostry Melosik dosyć późno, gdy zaczęłyśmy pisać piosenki. Czasami zastanawiam się tylko, czy nie warto było trochę dłużej pomyśleć nad nazwą zespołu, żeby było to cokolwiek mniej oczywistego. Dagmara twierdzi, że nie jest źle, ja za to chciałabym, żeby zespół nazywał się „Martyny” (śmiech). W taki sposób w dzieciństwie określali nas sąsiedzi, którzy nawet nie próbowali nas rozróżniać, tylko dzwonili domofonem i pytali: Czy wyjdą „Martyny”? Albo: Czy są „Dagmary”? Wiadomo, że ja wolałabym nazwę „Martyny”. Byłoby to lepsze (śmiech).
Występujecie już od dłuższego czasu na scenie. Czy to co już udało się Wam osiągnąć przyszło łatwo?
D: – Nasze ambicje na pewno nie są jeszcze zaspokojone, ale wkroczyłyśmy na drogę, która daje nam już sporą satysfakcję. Oczywiście są różne etapy. Bywają takie fajne skoki i niespodzianki, jak na przykład zdobycie Nagrody Publiczności podczas „Debiutów” na festiwalu w Opolu. Ale codzienność jest inna. Nie chcę mówić „żmudna”, bo to się może kojarzyć z jakimś trudem, chociaż on też jest w tej całej układance. Praca nad piosenkami, nad muzyką, to jest coś, co po prostu trzeba cierpliwie robić. Wolałabym, żeby częściej przychodziły wielkie natchnienia i żeby w jeden wieczór powstawała cała płyta. Nie mówię, zdarza się napisać coś „od ręki” – tak było w przypadku tekstu do „Równocześnie”, czy muzyki do „Coś nie tak”. Ale na ogół jest tak, że chwytam za gitarę i próbuję pisać piosenki – ten mało romantyczny system lepiej zdaje u mnie egzamin (śmiech).
M: – Pytasz, czy było łatwo? Do pewnego momentu bardzo, ale potem zaczęły się trudności. Doceniam te czasy, kiedy wszystko przychodziło jak „za pstryknięciem palców”. Co konkurs to wygrana – to była taka ścieżka. A potem się okazało, że trzeba jednak poprzebijać głową różne „mury” i po części się udało, a po części się to dzieje.
A gdy przychodziły te trudniejsze momenty, to czy wiara, zaufanie Bogu pomagały to przetrwać?
M: – Czasem pomagała, a czasem pojawiała się frustracja i niezrozumienie. O co chodzi? Dlaczego jest tak trudno? Chyba każdy przechodzi przez takie chwile. Myślę, że wiara pomaga, ale nie w pewności, że kiedyś kariera „odpali”, ale raczej w zaufaniu, że czy to się uda czy też nie, to wszystko jest w porządku. Jest się kochanym. Jest się chcianym. Jest się ważnym. I można się trochę wyluzować w tym swoim pomyśle na siebie. A że „prawo natury” mówi, że gdy jest mniej presji, to rzeczy idą dużo łatwiej, więc gdy jest mniej frustracji i napięcia, to i ta praca robi się przyjemniejsza.
D: – Ja też nie miałam nigdy takiego odruchu, by wymadlać różne rzeczy. Moja wiara bardziej polega na dziękowaniu i mówieniu o tym, za czym tęsknię. Bez układów w stylu – jakaś ilość modłów za singiel, a jeszcze większa – za płytę (śmiech). Tak jak mówi Martyna, to jest ogólnie poczucie tego, że ta własna wartość płynie nie z ilości sprzedanych płyt. Ale też, że nie ma w tym nic złego, by chciało się ich sprzedać jak najwięcej. Chcę to podkreślić, bo jest to jakaś ewolucja we mnie. Kiedyś życie wiarą mi się kojarzyło z przesadną skromnością, teraz już nie. Gdy mam w sobie jakąś ambicję, to mam świadomość, że to jest ok i że to pragnienie nie jest znikąd.
Przez wiele lat śpiewałyście podczas wieczorów uwielbienia z zespołem „Coraz Bliżej” w kościele pallotynów przy ulicy Skaryszewskiej na warszawskiej Pradze. Jak do tego doszło? Dlaczego swój czas i talent postanowiłyście oddać w ten sposób Stwórcy?
D: – Wychowałyśmy się w pallotyńskiej parafii w Poznaniu i jakoś tak „z rozpędu” zajrzałyśmy do pallotynów po przeprowadzce do Warszawy. Poszłyśmy na mszę świętą i po niej ówczesny proboszcz zaprosił nas na kawę. Nie wiemy, skąd nas kojarzył. Ale widocznie w tym pallotyńskim świecie byłyśmy dość rozpoznawalne.
M: – W „Coraz Bliżej” odpowiadałyśmy za tłumaczenia nowych piosenek, których jeszcze nie było na rynku polskim. To było dla mnie kreatywne zajęcie i bardzo lubiłam to robić. Sprawiało mi dużo satysfakcji, gdy widziałam, że w ludziach te teksty „rezonują” i że się nimi modlą.
Teraz cofnijmy się o siedem lat – do Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku w Krakowie. Zaśpiewałyście wówczas podczas wieczoru uwielbienia w Brzegach. Myślę, że jak do tej pory to była największa publiczność przed jaką miałyście okazję wystąpić. Jak to wspominacie? Jakie to było przeżycie dla Was?
D: – Nie wiem, na ile to był stres, a na ile fakt, że scena ze względów bezpieczeństwa była oddalona o kilkadziesiąt metrów od publiczności, ale ja w ogóle nie widziałam tych tłumów. Może to i lepiej. (śmiech) Natomiast sam charakter imprezy i wszystkie obostrzenia antyterrorystyczne z nią związane sprawiły, że przeżycie było ogromne. Myśmy byli tam za każdym razem, codziennie po kilka razy sprawdzani, tak jakbyśmy wchodzili na lotnisko. To najbardziej pamiętam z tego wydarzenia.
M: – A ja ludzi w końcu dojrzałam, bo podniosłam oczy dość wysoko. To było niesamowite, morze światełek sięgających po horyzont. Dagmara sporo straciła (śmiech).
Kiedy odtworzyłem sobie nagranie Waszego występu podczas tego wieczoru w Brzegach, to w tym śpiewie wyczułem prawdziwą modlitwę. Podejrzewam, że to było jednak mocne przeżycie duchowe.
M: – To jest tak, że jeśli dostajesz informację, że jest zagrożenie terrorystyczne na bardzo wysokim poziomie, to się zastanawiasz, czy jest jakaś wartość większa niż twoje życie. Dlaczego jesteś gotów podjąć takie ryzyko? I jak odpowiadasz sobie w sercu, że dlatego, żeby jest coś po śmierci i że jest Jezus i że On żyje, to wtedy jest już „z górki”. Samo wyjście na tą scenę już było wyznaniem wiary, a co dopiero zaśpiewanie. Bardzo pomocna też okazała się obecność tych milionów pielgrzymów, ich wiara wzmacniała moją wiarę.
D: – Pamiętam jeszcze, że tego dnia, tuż przed koncertem, była sprawowana msza święta. I tam jeden z księży w trakcie kazania powiedział: „Pamiętajcie, że najważniejszy moment tego dnia jest teraz, na tym ołtarzu”. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Być może to była największa publiczność w dziejach i wspaniale. Jednak najważniejsze dla nas dzieje się codziennie w kościele i na każdej mszy świętej.
Krakowskie ŚDM to odleglejsza historia. Jednak kilka tygodni temu miałyście okazję po raz kolejny spotkać się z młodzieżą z całego świata. Co szczególnie zapadło Wam w pamięć i serca podczas pobytu na ŚDM w Lizbonie?
D: – Tego typu wydarzenia łączą w sobie aspekt koncertu i nabożeństwa. Tym razem zaśpiewałyśmy po polsku dla polskich pielgrzymów, co dało mi poczucie większej wspólnoty. Scena stała też zdecydowanie bliżej publiczności niż w Krakowie, dzięki czemu mogłam objąć wzrokiem wszystkich zebranych ludzi. To było pomocne w odczuciu znaczenia i mocy tego wydarzenia, w modlitwie.
M: – Dla mnie najbardziej znamiennym momentem pobytu w Lizbonie była rozmowa na placu przed kościołem, do którego poszłyśmy w niedzielę na mszę. Dwóch młodych chłopaków sprzedawało tam napoje. Po chwili wesołej gadki zapytali, czy mogą nam puścić satanistyczną muzykę. Powiedziałyśmy im, że jesteśmy tu na pielgrzymce i że każdy inny repertuar ucieszy nas bardziej. Wywiązała się krótka rozmowa, zaskakująco miła i głęboka. Skończyło się na tym, że z głośników poleciał jazz, a my dostałyśmy zniżkę na nasze soki (śmiech).
Martyna wspomniałaś przed chwilą, że wyjście na scenę w Brzegach podczas ŚDM 2016 było prawdziwym wyznaniem wiary. Wasze śpiewanie z „Coraz Bliżej” to także czytelne świadectwo tego, Kim jest dla Was Bóg. Jak to jest przyjmowane w środowisku show-biznesu, w którym pracujecie na co dzień?
M: – Ja nie czuję odrzucenia czy wykluczenia, ale wiem też, że sama nie pcham się tam, gdzie – wydaje mi się – nie czułabym się do końca dobrze. I nie mam takiego poczucia, że chcę być na każdym festiwalu, czy że muszę wszędzie wystąpić. Choć może to bardziej kwestia mojego temperamentu. Pozwalam sobie na to, żeby unikać zbędnej konfrontacji czy polemiki.
D: – Na początku to był chyba duży szok dla ludzi, którzy się z nami zetknęli i na przykład widzieli, że po sobotnim koncercie my w niedzielę idziemy do kościoła. I faktycznie było kilka lat zaciętej debaty i polemiki na temat wiary, że to przecież bez sensu. Miałam wtedy jeszcze poczucie, że moim zadaniem jest wszystkich nawrócić i przetłumaczyć, że jednak nie mają racji. Dzisiaj żyjemy w pokojowej akceptacji swoich różnic. Kto wie, czy w tym nie ma więcej ducha chrześcijaństwa, niż w tym całym wojowaniu i przekonywaniu. Po tak wielu latach w środowisku ludzie przyzwyczaili się do tego, że jesteśmy osobami wierzącymi i już to nie szokuje. Ale początki były faktycznie dość mocne.
A co teraz u Was muzycznie słychać?
D: – Wiosną wypuściłyśmy singiel „Afirmacje”, który jest zwiastunem naszej drugiej płyty. Prace nad nią są już mocno zaawansowane, chociaż wakacyjne koncerty wymusiły na nas przerwę od pracy w studiu. Tym razem do wpółpracy producenckiej zaprosiłyśmy Janka Smoczyńskiego i już słychać, że nasze piosenki pod jego producenckimi palcami zabrzmią bardziej współcześnie niż wcześniejsze nagrania. Zmiana producenta to zawsze świeży powiew, jaramy się (śmiech).
M: – Działamy. Piszemy teksty. Mamy głowy pełne pomysłów.
W jaką stronę to pójdzie? Uchylicie rąbka tajemnicy?
M: – Tym razem nie wszystkie piosenki napisałyśmy z gitarą w ręku, stąd tylko po części nawiążemy do kojarzonego z nami stylu pop/country. Oprócz tego na płycie pojawi się więcej brzmień wygenerowanych przez komputer czy syntezatory. Natomiast nadal nadrzędnymi wartościami pozostają dla nas melodia i harmonia, produkcja ma im wiernie służyć.
D: – Inne będą też teksty, w końcu kiedyś te złamane serca trzeba było posklejać (śmiech).
Jak minęły wakacje? Oczywiście byłyście w Lizbonie na ŚDM, ale czy lato to był dla Was czas wytężonej pracy czy odpoczynku?
D: – Na szczęście nie zabrakło ani tego, ani tego. Przerwy między koncertami spędzałyśmy w naszej kochanej Wielkopolsce, która pod względem piękna przyrody w niczym nie ustępuje Mazurom.
M: – Dłuższe wyjazdy wakacyjne zazwyczaj odbywamy jesienią. Ja po kilku ładnych latach odwiedziłam przyjaciół w USA, potem wspólnie z siostrami wybrałyśmy się na kilka dni do Neapolu.
Już wkrótce zagracie koncert w Czeladzi w ramach Festiwalu Nowej Kultury. Czy publiczność może spodziewać się także kilku nowych piosenek?
D: – W Czeladzi zagramy całą debiutancką płytę plus pierwsze zapowiedzi drugiej. Na pewno pojawi się też jakiś cover, przez lata nagromadziłyśmy ich tak dużo, że trudno się będzie zdecydować (śmiech).
To ja już nie mogę się doczekać. Do zobaczenia w Czeladzi!
D i M: – Do zobaczenia!
Rozmawiał: Piotr Wojtowicz